BÓG MNIE SZUKAŁ, ODNALAZŁ
I POSADZIŁ W SWOJEJ WINNICY
Jestem córką Kościoła rzymskokatolickiego. Pochodzę z rodziny ubogiej duchowo i materialnie. Poprzez łaskę chrztu św. zostałam włączona w Ciało Mistyczne Chrystusa. Nie pamiętam tego momentu. Moja świadomość sięga chwil, gdy jako dziecko mieszkałam u dziadków. Babcia, będąc w podeszłym wieku, miała mnie na wychowaniu. Początkowo wszystko było najpiękniejsze. Brakowało mi tylko jednego – rodziców. Mieszkali dość daleko. Odwiedzali rzadko. Nieraz co pół roku. Dziadkowie byli wspaniałymi ludźmi. Nie zawsze wiara w Boga szła w parze z ich codziennym życiem. Chodziliśmy jednak razem do kościoła. Uczyli mnie kochać Boga, a zwłaszcza wlali w moje serce miłość do Maryi. Jako mała dziewczynka lubiłam niedziele. Wtedy to wszyscy ludzie „ruszali w drogę, by pokłonić się Bogu”. Tak to u nas mówiono. Często myślałam, jaki ten Bóg musi być wielki, skoro tylu ludzi do Niego podąża.
Pociągała mnie cisza wiejskiego kościółka. Od czasu do czasu babcia pozwalała mi podejść bliżej ołtarza, co bardzo mnie cieszyło, bo chciałam zobaczyć, jak wygląda Pan Bóg. Jednak nie wszystkie przeżycia były tak wspaniałe. Obserwowałam ukradkiem inne dzieci, widziałam jak rodzice je tulili, jak były szczęśliwe. Zaczęła się budzić w moim małym, dziewczęcym sercu tęsknota za rodzicami. Zaczęłam uciekać od dzieci, bawiłam się sama w domu i na podwórzu. Często siadywałam u podnóża figury Niepokalanej niedaleko domu. Zaliłam się Maryi, była Ona dla mnie powierniczką, przed którą otwierało się moje dziecięce serce. Trwało to do ósmego roku życia. Wreszcie rodzice postanowili mnie zabrać. Miałam już wtedy braciszka młodszego o dwa lata. Podsłuchałam też rozmowę rodziców z dziadkami. Nie opuszczałam ich wtedy ani na krok. Bałam się, że pojadą beze mnie. Nie było mi trudno opuścić dziadków, chociaż dla nich, jak sądzę, była to bolesna rozłąka.
Wyjechałam, aby zamieszkać z rodzicami i braciszkiem. Potem przyszły na świat moje dwie siostry. Pierwsze miesiące były dla mnie prawdziwym szczęściem. Nie trwało to jednak długo. Nie umiałam nawiązać kontaktu z rodzicami. Byłam milcząca i cicha, ale bacznie obserwowałam.
Kolejne sześć lat życia były dla mnie czasem próby. Weszłam w inne środowisko, zauważyłam, że rodzice nie traktują Pana Boga na serio. Dom rodzinny, za którym tęskniłam, rozbił alkohol. Coraz częściej bywały w nim awantury i bijatyki. Usuwałam się, wracałam późno i zamykałam się w swoim pokoju. Jak nie było rodziców w domu, to razem z rodzeństwem porządkowaliśmy mieszkanie. Przestałam chodzić do kościoła, a moim jedynym kontaktem z Panem Bogiem były lekcje religii. Lubiłam na nie uczęszczać. Odbywały się wówczas w salkach przy kościele.
Mieszkaliśmy na małym osiedlu, gdzie wszyscy się znali i to zaważyło na moich kontaktach z koleżankami i kolegami z klasy. Wstydziłam się rodziców. Podczas letnich wakacji pomagałam rolnikom w pracach polowych, aby trochę zarobić. Niekiedy wspomagała mnie wychowawczyni. Raz na Boże Narodzenie, gdy byłam w ósmej, klasie kupiła mi sweter. Cieszyłam się tym darem, ale nie wiedziałam jak zareagują rodzice i rodzeństwo. Dlatego nic o tym w domu nie powiedziałam, a sweter ofiarowałam pod choinkę mamie.
Niedługo potem w mojej klasie zagościł alkohol, papierosy i seks. Młodzież zbierała się po lekcjach, chodziła na dyskoteki, które odbywały się na naszym osiedlu. Mnie to nie pociągało. Wreszcie klasa zaczęła mnie unikać. Byłam sama w szkole i w domu. Moją jedyną radością było rodzeństwo, które bardzo kochałam i nadal kocham. Czułam się względem nich jak matka. Coraz częściej nurtowały mnie pytania o sens życia. Nieraz było mi tak ciężko, że chciałam umrzeć, bo widziałam w tym jedyne uwolnienie z tego koszmaru. Pan Bóg jednak czuwał nade mną i postawił na mojej drodze ludzi, którzy podali mi dłoń, okazali miłość i zrozumienie.
Po ukończeniu szkoły podstawowej. Interesował mnie teatr. Jeździłam na spotkania z ludźmi teatru. Właśnie na jednym z takich spotkań poznałam pana Ryszarda. Było w nim coś, co mnie zainteresowało i chociaż początkowo byłam bardzo podejrzliwa, to jednak po paru dniach umówiłam się telefonicznie i odwiedziłam jego rodzinę. Tak się zaczęła moja przygoda z Panem Bogiem pod bacznym okiem pana Ryszarda i pani Wandy oraz przy boku ich dzieci Asi i Piotra.
Bardzo często u nich bywałam, nieraz zatrzymywałam się u nich nawet parę dni. W domu mówiłam wówczas, że jestem u znajomych. Czułam się członkiem ich rodziny i tak też byłam traktowana. Podobało mi się, że wspólnie rozmawiali, planowali zajęcia, wycieczki, wspierali siebie w pracy. Raz poszliśmy pomóc pani Wandzie przy myciu okien w blokach. Była to wspaniała, wspólna praca.
Zaczęłam od nowa odkrywać, że Bóg naprawdę istnieje, że się wciąż mną interesuje. Jestem tym ludziom wdzięczna do dziś za wszelkie dobro. Minęło już kilkanaście lat, odkąd przekroczyłam próg klasztoru, a oni wciąż się mną interesują jak córką. Odpłacam się za to modlitwą. To właśnie za ich pośrednictwem poznałam brata Hieronima. Państwo Soboniowie stali się dla nas wspólnymi znajomymi. Pewnego dnia zaproponowali mi, że odwiedzimy brata w klasztorze. Była niedziela. Pojechaliśmy na Mszę św., a potem poszliśmy w odwiedziny. Brat oprowadzał nas po klasztorze, pokazał kaplicę. Pytałam wtedy Pana, co mam robić i poczułam, że moje życie odmieniło się. Stałam się kimś innym, choć nie było to widoczne dla oczu ludzkich. Brat obiecał mi pamięć modlitewną. Gdy przychodzą ciężkie chwile, to przypominam sobie, że mam brata, który modli się za mnie. Dobrze mieć kogoś, kto nas wspiera modlitwą.
Rozmawiałam o tym przeżyciu z panią Wandą i panem Ryszardem. Był to najczęstszy temat naszych ostatnich rozmów „na świecie”. Przygotowywali mnie do życia. Zadawali pytania i czekali na moją odpowiedź. Uczyli mnie myśleć i podejmować decyzje, być konsekwentną w podejmowanych wyborach. Pytałam się ich, czego pan Bóg chce ode mnie? Nie otrzymywałam konkretnych odpowiedzi, tylko wskazówki. Trwało to przeszło rok. W tym czasie chodziłam do zawodówki, a po lekcjach spędzałam czas w kościele. To znaczy, na przemian jeden dzień byłam u przyjaciół, a drugi spędzałam z Panem Bogiem. Zaczęłam chodzić do kapliczki od Wieczystej Adoracji. Tu zrozumiałam, że Jezus wybrał to miejsce dla mnie. On mnie rozkochał w sobie, byłam z dnia na dzień wewnętrznie przekonana, że tu jest moje miejsce.
Oznajmiłam państwu Soboniom, że decyduję się na życie zakonne. W czerwcu przerwałam naukę w chemiku, a w czasie wakacji znalazłam pracę w szkole przyzawodowej..
Rodzicom nie wspominałam o moich planach. Może coś podejrzewali, bo nieraz słyszałam, jak pytali się nawzajem, co mi się stało, że tak często chodzę do kościoła. Od moich przyjaciół przejęłam również nabożeństwo do Ojca Pio.
W październiku 1989 r. udałam się z panem Ryszardem do furty klasztornej, by dowiedzieć się, jakie są warunki przyjęcia. Miałam wtedy 16 lat. Rodzice byli bardzo przeciwni mojej decyzji, zwłaszcza mama. To jednak już inna historia.
Pan Bóg różnymi drogami prowadzi tych, których wybrał.
Pragnę również podziękować za łaski udzielone przez pośrednictwo Matki Marii od Krzyża Morawskiej. Szczególnie dziękuję za powrót do Boga, do Kościoła, do wzajemnej miłości moich rodziców.
Panie, chcę śpiewać na wieki o Twej Miłości Miłosiernej. Pan mnie szukał, odnalazł, posadził w swojej winnicy. Niech Imię Pańskie będzie błogosławione.
S. M. Imelda OCPA