ODKRYŁAM MIŁOŚĆ JEZUSA
Urodziłam się na wsi niedaleko Poznania. Do dziesiątego roku życia wraz z rodzicami i rodzeństwem mieszkałam w rodzinnym domu mojej mamy wraz z wujostwem.
W moim wychowaniu religijnym ważne miejsce zajmowała przyroda. We wspomnieniach dziecięcych pozostał zapach pól, łąk, kwiatów, trud pracy mojego wujka i ciotek na roli; wczesne wyjazdy „w pole”, cisza, jezioro, śpiew ptaków i świerszcze na łące uwrażliwiały na piękno i naturalnie wiązały z Bogiem. Kto „rano wstaje temu Pan Bóg daje”- mówili ludzie. Słońce wyznaczało czas pracy i czas spoczynku. Proste , skromne posiłki , świeżo skoszona trawa, klujące ściernisko i zapach tataraku to krajobrazy mojego dziecięcego świata. A zima za zaprzęgiem wujowych koników- kulig po obfitym śniegu dla dzieci z wioski.
Prosto przyjmowałam prawdę o Stwórcy. Kontemplowałam ją dziecięcym sercem i adorowałam Boga bez słów.
Wujek starł się by ,,urosło na polu ” i pamiętam jego zadowolenie , kiedy ,,wszytko było zrobione”.
Stopniowo nabierałam świadomości politycznej i obywatelskiej. Wiele nauczył mnie mój wuj. Nie były to łatwe czasy. Lata sześćdziesiąte przepełnione były komunistyczną propagandą. Na wszystkie hasła i obietnice, jakie wtedy głoszono wujek odpowiadał : ,, Jak Pan bóg nie da, to ludzie dadzą?”. Wieczorami słuchał radia- wiedziałam, że było to radio Wolna Europa. Nie chodził na wybory; za te swoją postawę i ,,nie wypełnianie zobowiązań rolniczych „posiedział miesiąc w więzieniu .
Pan Bóg na wsi był ważny. Ludzie pozdrawiali się słowami ,,Szczęść Boże”. Nie przyjmowano nowego światopoglądu mimo licznych akademii, agitacji i uroczystości nowo poglądowych i dawano temu wyraz m.in. przez uczestnictwo w niedzielnych Mszach Świętych.
Żywa pozostał tradycja i ludowe zwyczaje. Wielkanocny ,, lany poniedziałek” był naprawdę lany i biedna dziewczyna, która wysunęła, wtedy nos z domu. W Wielkanoc chodzili po wsi przebierańcy z muzyką i piosenkami ; ,,Kominiarz” cały wysmarowany ,,murzył”(tzn. smarował)wszystkich sadzami, ,,siwek” gonił dzieci po ulicach smagając witką i mówiąc: ,,za Boże rany!”, ,,dziad z babą” nieśli wielki kosz na jajka, a ,,niedźwiedź” w słomie tańczył tak jak zagrał akordeonista. Chodzili od domu do domu, a gospodynie szykowały zawczasu zapłatę: jajka , ser, masło, pieniądze.
Dzieci były zakochane w tym zwyczaju, piskom i krzykom nie było końca. Podobna radość była w Wigilię, kiedy z wielkim workiem prezentów na plecach , ale i rózgą,, chodził” św. Mikołaj, wołając od progu ,, do paciorka,
do paciorka!”. Egzaminował dzieci i dorosłych ie gorzej niż ksiądz, a po przyrzeczeniu poprawy wypłacał prezentami, rózgą lub jednym i drugim.
Na zielone Światki w płoty i bramy zatykano gałązki brzóz , a do furtek i bram do progu kładziono ,, dywan” z tataraku. Jaki to miało urok dla dzieci, gdy widziały jak dorośli furami zwozili tatarak i brzózki! Zapach tataraku do dzisiaj pamiętam i zawsze kojarzę z Zielonymi Świątkami.
W sobotę zamiatano podwórze i ulicę przed domem ,,bo tak trzeba na niedzielę”. Honorowo było tak zamieść, aby nie było ani jednej słomki. Był to stały obowiązek dzieci.
W niedziele nikt nie pracował, był świąteczny obiad, a rano wujek dawał hasło: ,,do Kościoła! ”. Tatuś lub wujek zabierał mnie na rower, kiedy szyłam starsza szlam z rodzeństwem pieszo do Kościoła, a było to trzy kilometry. Szczególnie zima w mrozy i śniegi szło się ciężko.
Pamiętam pierwszą Pasterkę na którą zabrały mnie starsze dziewczynki z wioski. Był śnieg, mróz i Duz gwiazd, a idąc często musiałam biec aby za nimi nadążyć. Gdy spocona dotarłam do Kościoła wydawało mi się , że jestem w Niebie – tyle świateł, ludzi, zapach świerku, ustrojone choinki i nagle organy i śpiew jak okrzyk: „ Bóg się rodzi , moc truchleje…”
Pierwszą wyraźna katechezę, która pamiętam szczególnie , dała mi Mama. Byłam wtedy bardzo mała i bałam się zasypiać przy zgaszonym świetle, więc Mama została w pokoju ze mną i porządkując przy okazji w szafie, wyjęła metalowy Krucyfiks, taki od „ po kolędzie”, podeszła do łóżka i podała mi go do pocałowania. Powiedziała :,, pocałuj Pana Jezusa”. Wzięłam go do ręki. Był bardzo zimny. Zapytałam :,, co Jezus robi?”- a Mama na to, że xli ludzie przybili Go do Krzyża. To był wstrząs! Przybili? Gwoździami? Przecież to boli. Chciałam jakoś pomóc Panu Jezusowi i powiedziałam, że będę z Nim spala, bo jest Mu zimno. Przykryłam Krzyż kołdrą i przytuliłam do siebie. Tak było przez długi czas. Co wieczór przed zaśnięciem prosiłam Mamę o Krzyż. Wtedy też zapamiętałam znak Krzyża Świętego.
Od tej chwili zawsze mówiłam pacierz, którego nauczyła mnie Mama: wierszyk i kołysankę. Nawet gdy byłam zmęczona pacierza nie opuściłam, bo było mi żal Pana Jezusa. Mama chcąc mnie kiedyś wypróbować powiedziała: ,,jesteś taka zmęczona, połóż się , zmówisz pacierz na leżąco”- ,,Nie ! ” odpowiedziałam i uklękłam, bo przypomniałam sobie , że kiedyś mi mówiła: ,,Kto się modli na leżąco, tego Pan Bóg wysłuchuje na śpiąco” – a więc jak śpi to nie wysłuchuje! Tak myślałam.
Innym razem bawiłam się blisko studni. Lubiłam do niej mówić, a ona mi ,,odpowiadała”. W pewnym momencie tak się przechyliłam, że mało brakowało a wpadłabym do niej. Kiedyś przy tej zabawie uratowała mnie sąsiadka. Wtedy po raz pierwszy usłyszałam od Mamy zakaz ,,Nie wolno! „, oraz to, że gdy tak będę się bawić to aniołek będzie płakał, a diabełek będzie się cieszył bo się utopię i Mamusi będzie smutno. A więc jest Aniołek. Diabeł mi się wtedy nie spodobał. Postanowiłam sobie, że nie dam mu okazji, aby się cieszył. Od tej chwili zaopiekowałam się młodszą siostrą, aby jej się nic złego nie stało- taki nakaz dała mi Mama.
Lekcje religii bardzo lubiłam. W tamtych czasach odbywały się one w prywatnych mieszkaniach do których dojeżdżali a z parafii. Dzieci chętnie przychodziły na katechezy. Było inaczej niż w szkole, spokojnie i dobrze.
Oprócz egzaminu z katechezy przed Pierwszą Komunią Świętą bardzo przeżyłam kilka katechez prowadzonych przez Księdza Proboszcza w parafialnym kościele.
Ten kapłan, były kapelan wojskowy i więzień Dachau, wzbudzał we mnie wielki szacunek i zaufanie. Mówił o Bogu, Panu Jezusie jak o kimś bardzo kochanym i bliskim, Kogo dobrze zna. Jego katechezy dobrze przygotowały nas do Komunii Świętej. Chętnie się u niego spowiadałam i on również okazywał mi wiele życzliwości. Jego nauki zapadały mi głęboko w serce. Zachęcał do przestrzegania przykazań, a czasami chcąc mi pomóc pytał sam: ,, a mamusi słuchasz?, ,, a jesteś grzeczna , koleżeńska?”, ,,a mięso w piątek jadłaś?”
,, a dobrze się uczysz?”. ,,Pamiętaj – mówił- ucz się , Polska potrzebuje mądrych ludzi”.
Ksiądz Proboszcz miał dar przemawiania do prostych ludzi i do dzieci. Gdy w niedziele mówił kazanie, to wszyscy wychodzili z Kościoła zadowoleni, uśmiechnięci, podtrzymanie na duchu. Dbał o odpowiedni nastrój w Kościele.
Często powtarzał: ,,tu się nie rozmawia, tu jest Pan Jezus”0 i wskazywał na tabernakulum. Zapamiętałam bardzo dobrze, jak po skończonej Mszy Świętej wychodził z zakrystii, siadał na ławce przy prezbiterium i tak zamyślony trwał bardzo długo. Wydawało mi się, że naprawdę rozmawia z Panem Bogiem, że nic nie widzi i nie słyszy co się wokół niego dzieje. Podobne wrażenie miałam, gdy widziałam, jak niósł Pana Jezusa w procesji eucharystycznej. Tu jest jakby początek mojego nabożeństwa do Jezusa ukrytego.
Dzień mojej Pierwszej komunii świętej był bardzo uroczysty. W domu czuło się wielkie święto, chociaż gości prawie nie było. Mama pilnowała, abym dobrze zachowała post, ubrałam mnie w sukienkę, która sama uszyła, dostałam białe rękawiczki, a na głowę wianuszek z mirtu. Otrzymałam tez piękną książeczkę do nabożeństwa, różaniec i świecę, a gdy wszystko było gotowe przyjechał sąsiad bryczką i zawiózł nas do Kościoła. Na samochód nie było nas stać. Ktoś wtedy powiedział: ,, pójdziesz jak panna młoda”. Rzeczywiście jazda bryczką była okazalsza i przyjemniejsza niż samochodem, a konie sąsiada należały do najładniejszych w wiosce.
Byłam bardzo szczęśliwa.
Białą Hostię podał mi Ksiądz proboszcz, a potem wolno i wyraźnie powiedział :
,, Ciało Pana naszego Jezusa Chrystusa niech strzeże duszy mojej na żywot wieczny. Amen”. Byłam bardzo zdziwiona, kiedy zauważyłam, że tej modlitwy nie mówił innym dzieciom, ale dobrze ją zapamiętałam i często później powtarzałam po przyjęciu Pana Jezusa w Komunii Świętej.
Przyjecie Komunii Świętej było obchodzone u nas nie tylko uroczyście, ale też specjalnie. Dzieciom , które przyjęły po raz pierwszy Pana Jezusa nie wolno było biegać do koleżanek i kolegów. Należało zostać w domu z gośćmi i zachowywać się spokojnie cały dzień.
Praktyki religijne wypełniałam cały czas. Uzupełniałam katechezę w liceum, później – dla dorosłych, ale w moje życie powoli zaczął wchodzić świat i jego sprawy.
Często nawiedzałam kościoły, pociągał mnie Najświętszy Sakrament, jednak czułam jakąś odległość między Jezusem a sobą i nie mogłam jej pokonać. Była to odległość : Bóg- stworzenie. Bóg dobry i kochający – ale daleko , i moje wysiłki, by pokierować swoim życiem. W kościele często słuchałam muzyki organowej, czułam, ze ona mnie do Boga przybliża. Muzyka zawsze była w kręgu moich zainteresowań.
Jezus czuwał. Na pewnym etapie życia drogowskazem okazała się dla mnie książka kupiona tak ,, z przypadku”- ,, Świat i osoba, wolność, łaska, los” Romano Guardiniego. Nie był to jednak przypadek , bo przy pomocy tej książki zaczęłam poważnie zastanawiać się dokąd idę, co jest moim celem, jak patrzeć na to , co nas spotyka. Zaczęłam bardziej rozumieć siebie, ale nie mogłam zdecydować się na wybór drogi. W końcu, po nowennie do Matki Bożej Nieustającej Pomocy pojechałam na oazę- też jakby z przypadku, zachęcona przez koleżankę. Tam po wielu wewnętrznych przeżyciach przekonałam się i doświadczyłam, że Bóg jest naprawdę bardzo blisko człowieka, że wnika w najdrobniejsze sprawy, że o wszystkim co Mu powierzamy pamięta, czuwa i należy Mu całkowicie zaufać. Pojęłam też jak dobry i słodki jest Duch Pański, który człowieka natchnieniami prowadzi po Bożych ścieżkach. Drga natchnień tylko pozornie wydaje się łatwa i przyjemną. T tymczasem wymaga ona wielkiego zaufania do Pana boga, rzucenia się w Jego ramiona i poddania się oczyszczeniu. Nie na próżno mówi się o duchu Świętym jako ogniu oczyszczającym.
Doświadczyłam tego, gdy pod wpływem specjalnej łaski podjęłam życie zakonne. Zrozumiał bowiem to, że Bóg jest Miłością, której poszukuję, że jest OSOBĄ, która mnie kocha i która mnie wzywa. I , że jest to wielka miłość! Coś, co dla mnie było kiedyś nie do pojęcia stało się oczywistością; wkroczyłam na te nowa drogę życia z wielka radością. Po roku okazało się, że tam chciał mnie Pan Bóg mieć tylko na rok.
Było to dla mnie bardzo trudne przeżycie, czas oczyszczenia. Wyszłam jednak z niego zwycięsko, dzięki ufności w Boża Opatrzność. Wyszłam jakby z wielkim skarbem, a była nim miłość do Jezusa w Najświętszym Sakramencie, której żywo doświadczyłam w czasie tego roku.
Od tamtego momentu zaczęły się regularne , czasami codzienne adoracje. Mieszkałam wówczas w Poznaniu. Na modlitwie otrzymywałam światło i moc do życia, do pracy. Pan Bóg postawił mi na drodze ludzi, dzięki którym zaczęły się dziać cuda w moim życiu- jakby chciał mi udowodnić, że na Nim naprawdę można polegać. Zaproponowano mi samodzielne mieszkanie prawie za darmo – mieszkałam w nim pod nieobecność właścicielki półtora roku. Zostałam też wprowadzona do Wspólnoty Rodziny serca Miłości Ukrzyżowanej, a tam oprócz codziennej Eucharystii obowiązywało pół godziny czuwania przed Najświętszym Sakramentem. A więc nie mogło być lepiej. Wspólnota była zróżnicowana, należeli do niej również kapłani, a jej szczególnym rysem był duch rodzinny, duch dziecięctwa Bożego, franciszkańska prostota, radość, otwartość na natchnienia, życie Słowem Bożym, przyjmowanie każdej chwili jako daru Boga i zadanie, a było nim apostolstwo własnym życiem i na tym miejscu , na którym Bóg człowieka postawił. Wspólnota rozwijała się w różnych miastach. Współtwórcą Rodziny był nieżyjący już, świątobliwy kapłan – ks. Aleksander Woźny z Poznania.
Przez Wspólnotę poznałam też Ruch Odnowy w Duchu Świętym i dzięki Wspólnocie przeżyłam rekolekcje w Taize. Ileż ja im zawdzięczam. Rodzina była darem Pana Boga dla wielu ludzi, często zagubionych, była ich duchową ostoją, a rozwijała się prężnie właśnie w czasach niesprzyjających- komunistycznych. Dzieło to zresztą trwa dalej, i dalej się rozwija. Na drodze dziecięctwa duchowego utwierdziła mnie też moja praca zawodowa z małymi dziećmi, również katechetyczna. Małe dzieci są bardzo wymagające i trzeba szukać najlepszych metod by jasno i prosto przekazać im wiarę. Tym samym umacniałam swoją religijność i to jest wielka radość dla przepowiadającego.
W ostatnich latach pracy bardzo tęskniłam do adoracji Jezusa w Najświętszym Sakramencie. W małym kościółku, w mojej rodzinnej wiosce, kilkadziesiąt metrów od mojego domu, codziennie po wieczornej Mszy Świętej adorowałam Go, czując Jego żywą obecność.
Dziękuję Ks. Proboszczowi Bogdanowi Reformatowi, który swoją postawa umacniał mnie wtedy na drodze oddania się bogu.
Pewnego dnia przyszła niespodziewanie łaska powołania do zakonu oddanego wieczystej adoracji. Zapragnęłam modlić się w intencji dzieci, rodzin i Kościoła.
Klasztor wskazał mi sam Pan Bóg , kiedy otrzymałam pozytywną odpowiedź z bydgoskiego Konwentu. Tutaj też Pan Jezus pozwolił mi złożyć święte śluby.
Teraz codziennie wobec Najświętszego Sakramentu mogę powtarzać modlitwę mojego Proboszcza z lat dziecięcych,, Ciało Pana naszego Jezusa Chrystusa niech strzeże duszy mojej na żywot wieczny. Amen.” Wierzę, że ten dobry kapłan ogląda już oblicze Boga, którego widział na ziemi pod osłoną Hostii.
Niech będzie uwielbiony Bóg w swoich planach, jakie ma dla każdej duszy. Dziękuję Mu za Jego miłość, za Jego obecność, za moje powołanie, za wszystkich , których postawił na drodze mojego życia, za moją Rodzinę, za lata pracy z dziećmi, i za Wspólnotę, którą mi dał, wśród której jestem, modlę się, pracuję. W powołaniu nie wolno stać , trzeba nieustannego rozwoju wewnętrznego, który jest konieczny dla uświęcenia nas samych i służby drugiemu człowiekowi.
Wszystkie przełomowe chwile zbliżenia się do Pana Boga miały u mnie miejsce w obecności przyrody . Dziękuję Panu Bogu za ten cud natury, który nas do Niego zbliża. Za wszystko : Deo gratias per Jesum In Sanctissimo Sacramento.
Tutaj w pewna majową noc, na adoracji taką rolę odegrały bzy. I powstała modlitwa:
,,Nocna adoracja”
Monstrancja na tronie
I bzy szalone
I świec płomienie dwa.
Aniołów zastępy
I Michał wniebowzięty
Przy Panu na klęczkach trwa.
W Jezusa wpatrzona
I bzami odurzona
Nie mogę znaleźć słów.
Modlitwa w bzach tonie
Szalona – jak one.
Zamieniam się w kiść bzu.
…
Już odejść mi trzeba
Modlitwę do nieba
Zostawiam Ci , Panie , wśród bzów
do tronu ją wzniosą
tam łaski uproszą
zapachem Cię wielbiąc , bez słów.
S. Maria Koleta od Wszystkich Świętych zakonu Serafickiego